Kronika wypadków wyborczych, czyli jak nie zostałem Prezydentem Bytomia

Ten blogowy wpis to moje obserwacje z kampanii wyborczej. Decyzja o kandydowaniu na prezydenta Bytomia była dla mnie niezwykle trudna, bo zwycięstwo było poza moim zasięgiem. Podjąłem ją jednak z szacunku dla wszystkich tych, którzy cały czas głosują na Sojusz Lewicy Demokratycznej, co dzisiaj jest niełatwą decyzją. Jaka jest sytuacja polityczna każdy widzi. Co nie zmienia faktu, że w czasie tej kampanii wyborczej czułem się jak mój ulubiony bohater literacki, szeregowiec Józef Szwejk, ordynans 11 marszkompanii c.k. 91 pułku piechoty z Czeskich Budziejowic. Trzeźwy obserwator szalonej epoki.

Cześć I

Negocjacje, czyli honor droższy pieniędzy

W zasadzie tytuł tej części, czyli słowa, jakie autor scenariusza trylogii o Kargulach i Pawlakach Andrzej Mularczyk włożył w usta Kazimierza Pawlaka, mogą podsumować efekt negocjacji bytomskiego SLD z potencjalnymi koalicjantami przed wyborami samorządowymi w Bytomiu.

Rozpoczęliśmy negocjacje, ponieważ poważnie potraktowaliśmy wezwania do wspólnego frontu sił prodemokratycznych przed wyborami. Poza tym – nie ma, co ukrywać – mieliśmy świadomość niewielkich szans lewicy w tych wyborach w Bytomiu. Dodatkowo osobiście sądziłem, że wspólny front jest niezbędny do przeprowadzenia zmiany na stanowisku prezydenta Bytomia. Uważałem, bowiem, że lekceważenie prezydenta Bartyli było głęboko przedwczesne. Wynik głosowania w I turze wyborów samorządowych moje obawy potwierdził.

Negocjowaliśmy wspólny start z dwoma ugrupowaniami: stowarzyszeniem Andrzeja Panka i Platformą Obywatelską. Rozmowy z Andrzejem Pankiem szybko się zakończyły. Nie mogę odmówić Pankowi daru przekonywania, ale sprowadzanie rozmowy z przedstawicielami ogólnopolskiej partii politycznej do kwestii przyszłej obsady przysłowiowej posady niepromowanego zastępcy palacza w bytomskich wodociągach było mało poważne. Na dodatek Andrzej Panek, który jeszcze niedawno był zastępcą prezydenta Bartyli ani nie gwarantował poważnej zmiany w dotychczasowym sposobie zarządzania miastem ani nie miał dużych szans na sukces wyborczy.

Dłużej, niemal do ostatniej chwili, trwały nasze rozmowy z działaczami Platformy Obywatelskiej. Rozmawialiśmy tylko z nimi, bo trudno było ustalić, kto właściwie reprezentuje w Bytomiu Nowoczesną. Początkowo rozmowy układały się optymistycznie. Niestety utknęły, ponieważ w ramach bytomskiej Koalicji Obywatelskiej długo nie mogli ustalić, kto będzie ich kandydatem na prezydenta Bytomia. Gdy w końcu decyzją Grzegorza Schetyny został nim, były działacz SLD Mariusz Wołosz, zaczęły się schody. Nasi negocjacyjni partnerzy wyraźnie grali na zwłokę i nie chcieli zaakceptować, że kompromis musi polegać na tym, iż obie strony coś ustąpią. Myśmy ustępowali, oni nie. Ostateczna propozycja dla nas sprowadzała się w gruncie rzeczy do uściśnięcia nam dłoni w zamian za poparcie. Cóż, koledzy i koleżanki z bytomskiej Koalicji Obywatelskiej chcieli podzielić się z nami pracą w kampanii wyborczej, ale potencjalnym sukcesem już nie.

Na tym etapie musieliśmy się niestety pożegnać z naszym jedynym radnym Piotrem Bulą. Dar przekonywania Andrzeja Panka i gwarancja minimalizacji osobistych wydatków na kampanię wyborczą podziałał na niego tak zachęcająco, że postanowił rozstać się z SLD. Tak bardzo chciał się wkupić w nową ekipę, że zabrakło mu odwagi, aby zaprotestować w Radzie Miejskiej podczas dekomunizowania Szkoły Podstawowej im. Jerzego Ziętka.

Część II

Idziemy sami, czyli zastaw się a postaw się

Decyzję o samodzielnym starcie w wyborach samorządowych w Bytomiu podjęliśmy na przełomie sierpnia i września. Czy można w takiej sytuacji skompletować listę przynajmniej 25 kandydatów na radnych, jeśli przez kilka miesięcy planowało się wystawienie tylko 8 lub 10? Okazało się, że można. Mimo tego, że SLD w Bytomiu – przyznaję to szczerze – to cień dawnej potęgi, znaleźli się jednak w nim ludzie, którzy potrafią zrobić coś z pobudek ideowych, ze świadomością, iż szanse na sukces są prawie żadne a i na inne korzyści nie ma, co liczyć. Ciekawe czy jest jeszcze w Bytomiu jakieś inne ugrupowanie, o którym można to powiedzieć? Również akcja zbierania podpisów i załatwienie spraw formalnych przebiegło sprawnie. W miejskiej komisji wyborczej, jako pierwsi pojawiliśmy się z kompletem poprawnie przygotowanych dokumentów. Gdyby były dodatkowe mandaty radnych za sprawność w tej dziedzinie to pewnie zgarnęlibyśmy całą pulę. Zatem bytomskie SLD politycznie się zastawiło, aby się postawić tym wszystkim, którzy uważali, że w Bytomiu lewica już nie istnieje. Jakąś małą satysfakcję z tego mamy.

Część III

Propaganda wyborcza, czyli jak zachować twarz

Planowanie kampanii wyborczej, gdy decyzja o starcie zapadła w ostatniej chwili i kandydat na prezydenta miasta, dotychczas nie planował startu przypominała chwilami rozwiazywanie kwadratury koła. Tym bardziej, że i fundusze na kampanię wyborczą były mocno ograniczone. Dość powiedzieć, że była to najtańsza i najbardziej oszczędna kampania wyborcza, jaką przeprowadziłem w moim politycznym życiu. Trzeźwo oceniając pozycję „ma” zrezygnowałem np. z reklam wielkopowierzchniowych, a po zrealizowaniu spotów filmowych wiedziałem, iż szanse na ich płatne rozpowszechnianie nie są wielkie.

Jednak prowadzenie kampanii wyborczej, gdy ma się świadomość, iż jej efekt wydaje się beznadziejny, ma swoje zalety. Program wyborczy napisałem w jeden wieczór i co najważniejsze po raz pierwszy nie zastanawiałem się czy warto coś proponować, bo można utracić głosy, któregoś środowiska. Po prostu napisałem to, co uważałem za niezbędne dla naprawy Bytomia po 12 latach rządów chaosu najpierw Piotra Koja a potem Damiana Bartyli. Także realizując spoty filmowe mogłem sobie trochę „poszaleć” i w ostatnim filmiku zamieściłem moje osobiste „Making of ….”. Jeśli ktoś jeszcze nie widział to moje spoty są nadal dostępne na fejsie i YouTube (kanał SLD Bytom).

Ciekawym doświadczeniem była debata kandydatów na prezydenta miasta. Żałuję, że była tylko jedna. Mam wrażenie, oczywiście subiektywne, iż gdyby było ich kilka uzbierałabym więcej głosów wyborczych. W debacie nie uczestniczył, już tradycyjnie, aktualny prezydent Bytomia Damian Bartyla. Nie wydaje się to dziwne, szermierka słowna nie jest jego silną stroną. Zdziwiłem się jednak, że nie pojawił się też były zastępca Bartyli Andrzej Panek. Ta nieobecność okazała się zresztą ostatnim gwoździem do jego wyborczej trumny. Stawiła się reszta chętnych do objęcia funkcji prezydenta Bytomia, łącznie ze mną. Debata była bardzo kulturalna i poprawna, nie licząc nerwowego wyłączania mikrofonu przez Mariusza Wołosza. Najbardziej rozczarował mnie Andrzej Wężyk. Jak na doświadczonego radnego i byłego przewodniczącego rady miejskiej okazał się słabo przygotowany. Widocznie lata lawirowania między kolejnymi większościami w radzie miejskiej wpłynęły na niego destrukcyjnie. Wystąpienie kandydata PiS-u Mariusza Janasa opierało się na zapewnianiu, iż często spotyka się z wieloma ministrami, którzy na jego prośbę gotowi są przychylić Bytomianom nieba. Nie było jednak pewności czy ci ministrowie wiedzą, kto jest Janas. Słabo także wypadł kandydat Koalicji Obywatelskiej Mariusz Wołosz. Był mocno zdenerwowany i niezdecydowany. Uderzyło mnie, że nie potrafił np. stanowczo odciąć się od tych działań prezydenta Piotra Koja, którego był zastępcą przez dwa lata, na które nie miał wpływu. Zaciekawił mnie natomiast enfant terrible debaty, emerytowany dyrektor urzędu skarbowego Marek Michałowski. Jest dla mnie zagadką jak to jest możliwe, że jako kandydat antysystemowy prezentuje się ktoś, kto przez wiele lat był częścią systemu, nigdy przeciw niemu się nie buntował i na dodatek są tacy, co to akceptują. Michałowski prawdziwie mnie rozbawił dopiero na drugi dzień, gdy już po debacie w wypowiedzi dla portalu bytomski.pl powtórzył, jako swoje propozycje elementy mojego programu wyborczego. Jak widać debaty mają też element szkoleniowy. Przynajmniej dla niektórych kandydatów. Swój udział, jaki już napisałem wcześniej, subiektywnie oceniam pozytywnie. Tyle, że niewiele mi to pomogło w głosowaniu w dniu 21 października.

Co może być zaskakujące, kampania była dla mnie w sumie miłym doświadczeniem. Zebrałem wiele dowodów sympatii i szacunku nawet od osób, które o to bym nie podejrzewał. Niestety cały wysiłek wyborczy podsumował jeden z moich rozmówców, który powiedział mi po debacie, że szanuje mój dorobek i kompetencje, ale nie może na mnie zagłosować, bo nie mam szans i będzie to marnowanie głosu. A więc wygrać nie mogłem, ale twarz zachowałem.

Część IV

Głosowanie, czyli jak zderzyłem się ze ścianą

Zacznijmy od oceny ogólnej. Tak jak przewidywałem głosowanie w dniu 21 października poddane było silnej presji politycznej. Sądziłem także, że klapą skończy się projekt Andrzeja Panka. Nie przewidziałem natomiast, że aż w takim sposób beneficjentem wkurzonego antyPiS-u będzie Koalicja Obywatelska. Dlaczego tak się stało to temat na osobny blogowy wpis, ale temu właśnie zawdzięcza swój wynik i wejście do II tury kandydat Koalicji Obywatelskiej na prezydenta Bytomia Mariusz Wołosz. Mam nadzieję, że działacze bytomskiej PO będą o tym pamiętali zanim spróbują podpisać cyrograf z bytomskim PiS-em. Nie przewidziałem także aż takiej skali porażki Andrzeja Panka. Biorąc pod uwagę sumę zainwestowanych środków finansowych, Andrzej Panek wygrał te wybory w konkurencji o miano „frajer-pompki”. Nieco zdziwił mnie wynik Marka Michałowskiego, ale po głębszym zastanowieniu wytłumaczenie jest jednak proste. Jego wyborcy to bytomskie sieroty po Kukiz’15. Taki wynik osiągnąłby kandydat tego ugrupowania gdyby wystartował. Głosy na Mariusza Janasa to żelazny elektorat PiS-u w Bytomiu, który zagłosuje bezkrytycznie na nawet najbardziej bezbarwnego kandydata tej partii. O tym, że obecność Damiana Bartyli w II turze mnie nie zaskoczyła już napisałem.

A ja? Ot, zderzyłem się ze ścianą. Zająłem ostatnie miejsce a lista SLD Lewica Razem nie zdobyła ani jednego mandatu w Radzie Miejskiej. Nie jest zresztą to jakaś bytomska specyfika. We wszystkich miastach górnośląskich aglomeracji katowickiej, SLD po tych wyborach został tylko jeden mandat radnego, w Siemianowicach Śląskich. Jednak jedna rzecz mnie cieszy – przyłożyłem swoją niewielką cegiełkę do ogólnopolskiego wyniku SLD. Ten wynik nie jest sukcesem, ale pokazuje, iż stać SLD na powrót w przyszłym roku do parlamentu. Tyle i aż tyle.

Comments are closed.