Refleksja smoleńska, czyli o trzaskaniu obcasami

Długo się zastanawiałem czy napisać tekst o katastrofie smoleńskiej. Postanowiłem jednak zaryzykować.

Szum w tej sprawie jest straszny. Podkręcają go politycy różnych opcji. Odsuwają w ten sposób od siebie odpowiedzialność. Do praktyki polskiego rządzenia należy, bowiem (chociaż były i pewnie są chwalebne wyjątki) wtrącanie się ludzi władzy w szczegóły organizacyjne imprez, które powinny być rozstrzygane przez fachowe służby. Raz na tysiąc przypadków może się zdarzyć ingerencja z tragicznymi efektami. Ingerencja nie musi oznaczać polecenia VIP-a. Czasami wystarczy, że bliskie otoczenie chce zadbać o satysfakcję VIP-a, a czasami obsługa imprezy „dmucha na zimne”.

Organizowałem wizyty i podróże ważnych osobistości. Pamiętam jak ważni politycy swoją uwagę skupiali na tym, w którym miejscu stanie limuzyna z VIP-em, aby być pierwszym przy klamce. Mniej mieli do powiedzenia, co i po co ma robić VIP po opuszczeniu limuzyny. Pamiętam wielką ogólnopolską konferencję samorządową, na której mocno spóźniony prawicowy prezydent dużego miasta, w którym konferencja się obywała negocjował przez umyślnego ze mną, jako organizatorem „protokolarne zasady wejścia na salę”, zamiast po prostu wejść i przeprosić za spóźnienie. W Smoleńsku suma takich zachowań zakończyła się tragicznie. Czy ktoś w Polsce pamięta, że od prawie 11 lat lotnisko w Smoleńsku nie nadaje się do przyjmowania samolotów pasażerskich z zachodnią awioniką, a Rosjanie sugerowali, aby polskie delegacje lądowały na innych lotniskach?

Sądzę, że na wieży lotniska w Smoleńsku kontrolerzy i ich zwierzchnicy bali się odpowiedzialności za skandal dyplomatyczny, który by wybuch gdyby samolotowi prezydenta Kaczyńskiego zabroniono lądowania. Te obawy widać było przy lądowaniu polskiego Jaka-40 oraz przy dwukrotnych nieskutecznych próbach lądowania rosyjskiego Iła-72.

Myślę, że podobna atmosfera była na pokładzie naszego Tu-154M. Jego załoga chciała wykonać tylko próbę podejścia do lądowania, aby wykazać się przed głównym pasażerem dobrymi chęciami – próbowaliśmy, ale się nie da. Na to wskazuje fakt, że podejście do lądowania przeprowadzali przy włączonym autopilocie, co zaowocowało zbyt szybkim schodzeniem do lotniska.

Obie strony i ta na lotnisku i ta w samolocie oczekiwały na stanowczą reakcję tej drugiej. Rosjanie liczyli na to, że Polacy zrezygnują z lądowania, a Polacy liczyli, że Rosjanie im zabronią. Narastało napięcie, które miało swoje konsekwencje. Kontrolerzy ze Smoleńska wyznaczyli błędną ścieżkę podejścia i nie reagowali na jej nie kwitowanie przez załogę samolotu, co zweryfikowałoby ich błąd. Prawdopodobnie stary poradziecki sprzęt nie umożliwiał innej weryfikacji. Natomiast polscy lotnicy przeoczyli różnice we wskazaniach wysokościomierzy, a w decydującym momencie zgubiła ich rutyna i stracili cenne sekundy oczekując na odejście od lądowania w trybie automatycznym, chociaż na lotnisku w Smoleńsku było to z przyczyn technicznych niemożliwe.

Stawiam hipotezy, ale wydaje mi się, że wielce prawdopodobne. Słucham, co mają do powiedzenia polscy eksperci, którzy w przeciwieństwie do polskich polityków są racjonalni w swoich opiniach.

Nie mam złudzeń – katastrofa smoleńska niczego nie nauczy. Rzeczową ocenę zagłuszą głośnie spory przeciwników i zwolenników coraz bardziej absurdalnych tez o zamachu. I w przyszłości dla wielu nadal od kompetencji będzie ważniejsze trzaskanie obcasami.

Comments are closed.