Stara bieda

W dniu 16 listopada udałem się do lokalu wyborczego oddać głosy w wyborach samorządowych. Nie spodziewałem się, że wezmę udział w wielkiej narodowej kompromitacji. Piszę o narodowej kompromitacji, bo zupełnie inną sprawą jest, kto jest jej winny. Z każdej kompromitacji można jednak wyciągnąć wnioski, aby w przyszłości jej uniknąć. W tym tekście chciałbym wskazać dwa wnioski, które uważam za najważniejsze w kolejce do zmiany. Ważniejsze od składu Państwowej Komisji Wyborczej i przetargu na system informatycznych obsługujący akt głosowania. Obawiam się jednak, że tradycyjnie polski, polityczny chocholi taniec spowoduje, że żadne zmiany nie nastąpią i będzie stara bieda.

Zanim jednak o tym, co chciałbym zmienić, kilka zdań na temat chocholego tańca. Jarosław Kaczyński nie wytrzymał i opowiada o sfałszowaniu wyborów samorządowych, o wszechogarniającym spisku wymierzonym w Prawo i Sprawiedliwość. Nie ma na to żadnych dowodów, ale cóż szkodzi rzucić jakieś oskarżenie. Po drugiej stronie barykady politycznej Ewa Kopacz i Janusz Piechociński wpadli w drugą skrajność. Przekonują nas, że nic się niestało, ot układ scalony w komputerze się zepsuł. Niestety stało się i trzeba o tym mówić. Boję się, że w tej wrzawie żadne niezbędne zmiany nie nastąpią.

Po tej małej dygresji – moje propozycje. Czas zmienić praktykę sposobu liczenia głosów w komisjach obwodowych. Wiecie, jaka ona jest? Większość członków komisji obwodowych to ludzie chcący szybko skasować zapłatę i udać się do domu. W efekcie częstą praktyką po otwarciu urny jest dzielenie kart do głosowania między grupy członków komisji a nawet pojedynczych jej członków, którzy osobno je zliczają i tylko wzajemnie informują się o wyniku, który wpisywany jest do protokołu. Skutkiem tego jest sytuacja, w której jeden, odpowiednio bezczelny i zdeterminowany nieuczciwy członek komisji może zbajerować resztę uczciwych członków komisji. W końcu wszystkim śpieszy się do domu. Taka praktyka liczenia jest polem do różnych patologii i podejrzeń. Co ciekawe wśród ludzi zajmujących się wyborami jest to powszechnie wiadome, ale nikt tego nie zmienia. Taki sposób liczenia głosów jest w krajach zachodniej Europy niedopuszczalny, tam głosy komisja liczy wspólnie. Nie sadzę, aby zapisanie w kodeksie wyborczym obowiązkowego liczenia wspólnego coś zmieniło. W komisji obwodowej zawsze może znaleźć się jakiś „racjonalizator”, któremu nadal będzie się śpieszyło. Moim zdaniem musimy zaprzestać liczenia głosów w komisjach obwodowych. Po zakończeniu głosowania karty wyborcze w zaplombowanych urnach powinny jechać do powiatowego lub miejskiego centrum wyborczego, w którym czynność liczenia wykona odpowiednio duża i przygotowana komisja terytorialna, całym swoim składem, z udziałem mężów zaufania, pod okiem kamery i być może także dziennikarzy. Oczywiście będzie to dłużej trwało, co pewnie zmartwi dziennikarzy, ale do wyniku liczenia ciężko będzie się doczepić.

Druga moja propozycja jest już bardziej kontrowersyjna. Jestem zwolennikiem ustawowego skrócenia obecnej kadencji sejmików województw. Po pierwsze, dlatego, że nie można wykluczyć wytłumaczenia zaskakującego wzrostu poparcia PSL-u efektem broszury wyborczej. Po drugie, dlatego że te wątpliwości są podstawą do zasadniczej zmiany terminarza kadencyjnego i wyborczego sejmików. Trzeba rozdzielić terminy wyborów do sejmików województw od wyborów do powiatów i gmin. Dzięki temu sejmikowa kampania wyborcza będzie bardziej widoczna i nie zasłoni jej spektakularna walka pomiędzy kandydatami na prezydentów miast, burmistrzów i wójtów. Wybory sejmikowe wybiją się na niepodległość, będzie szansa na większe zainteresowanie społeczne. Jeśli będzie zgoda na taką reformę, uważam za możliwe skrócenie obecnej kadencji sejmików województw w połowie 2016 r. W roku 2016 odbyłyby się nowe wybory do sejmików a następne wybory już normalnie za cztery lata w 2020 r. W ten sposób to głosowanie zostałoby na stałe oddzielone od wyborów parlamentarnych oraz powiatowych i gminnych.

Wątpię jednak, aby takie racjonalne i potrzebne zmiany nastąpiły. PiS-owi na tym nie będzie zależało, bo trudno wtedy będzie bredzić o sfałszowaniu wyborów. PO też nie będzie zainteresowane ze strachu przed reakcją PSL-u. A dlaczego PSL będzie przeciw to już sami się domyślcie.

One Response to “Stara bieda”

  1. Obawiam się, że taka zwózka nieprzeliczonych głosów skutkowałaby nie tylko spowolnieniem ich podliczania, ale przede wszystkim możliwością pojawienia się „po drodze” dodatkowych worków z odpowiednio przyrządzonymi kartami do głosowania. Zgadzam się z krytyką stosowanych przez członków komisji praktyk, tak powszechnych, że już niemal niezauważalnych. Jednak ewentualna szkodliwość zaniedbań lub świadomych fałszerstw na poziomie obwodówek jest rozproszona i, ostatecznie, chyba raczej niewielka Wyjątkiem, i to systemowym, mogą być komisje w małych miejscowościach. Tam Józek od dziecka zna Ryśka, a Rysiek Zośkę, więc licząc głosy nie będą przecie sobie patrzeć na ręce. Do komisji przyszli po dietę, a nie realizować misję jakiejś partii. Zresztą sąsiedzko-rodzinna lojalność Ryśka wobec Józka (a zwykle także wobec wójta lub szefa lokalnej ARiMR) najczęściej przewyższa posłuch dla zaleceń PKW oraz partyjnych instrukcji, szczególnie jeśli są one tak odległe od wsi i miasteczek, jak PO, SLD czy nawet PiS. W takim kontekście najłatwiejsze zdanie w ewentualnym fałszerstwie miałby oczywiście wiejski monopolista, czyli PSL, od dziesięcioleci rozdające posady, dopłaty i inne frukta. Co ciekawsze, wydaje się, że nawet nie musiałoby podejmować żadnych ryzykownych, bo przestępczych, knowań i wysyłać „w teren” jakichkolwiek wyraźniejszych instrukcji. Wystarczyłoby, żeby Rysiek puścił oko do Józka, a Zośka do Ryśka. Bo rozumie się samo przez się, że jak Stasiek znów wygra wybory to przecie krzywdy zrobić nie da.