A nie mówiłem?
W katowickim dodatku „Gazety Wyborczej” z 26/27 października przeczytałem tekst red. Przemysława Jedleckiego pt. „Atrapa metropolii chwilowo będzie jeszcze działać”. Autor pisze: „Górnośląski Związek Metropolitalny nie zostanie zlikwidowany, choć nie ma z niego żadnego pożytku”. Z tekstu można się dowiedzieć, że większość prezydentów miast naszej aglomeracji nie widzi dalszego sensu istnienia GZM-u. Związek przetrwa jeszcze chwilę, bo ze względu na zbliżające się wybory samorządowe jest taka potrzeba polityczna. Powstaje pytanie czy kiedykolwiek był sens istnienia GZM-u? Moim zdaniem, w takiej formule organizacyjnej, jaką mu zafundowano – związku komunalnego, nigdy nie było.
W 2006 r., gdy GZM powstawał, po pierwszych organizacyjnych spotkaniach prezydentów miast, a przed podjęciem uchwał przez Rady Miejskie, jeszcze, jako przewodniczący bytomskiej Rady Miejskiej napisałem do wszystkich prezydentów miast i przewodniczących Rad list, w którym wyraziłem swoje wątpliwości, co do przyjętej drogi. Nie kwestionowałem idei, ale uważałem, że formuła związku komunalnego jest wybrana niewłaściwie i spowoduje w przyszłości niepotrzebne problemy. Dlaczego? Aby powołać związek komunalny jednostki samorządu terytorialnego (w tym przypadku miasta aglomeracji) powinny przekazać mu do zarządzania konkretne zadania komunalne. Takim związkiem jest np. KZK GOP, który w imieniu miast członkowskich zarządza komunikacją. Tymczasem w przypadku GZM-u włodarze miast górnośląskich i zagłębiowskich ani nie chcieli, ani w praktyce nie mieli, czego przekazać w zarządzanie. Co więcej uważam, że w 2006 r. ówczesny minister spraw wewnętrznych i administracji Ludwik Dorn wyrażając zgodę na wpisanie GZM-u do rejestru związków komunalnych (w praktyce, więc akceptując jego powołanie) nagiął obowiązujące przepisy. Proponowałem wtedy formułę stowarzyszenia miast aglomeracji, która byłaby znacznie tańsza, bardziej elastyczna i lepiej pasująca do głównego celu jakim miało być lobbowanie za ustawą aglomeracyjną.
W 2006 r. mój list okazał się samotnym wołanie na puszczy. Stało się tak z paru powodów. Z jednej strony przekonanie jednego z głównych pomysłodawców GZM-u prezydenta Gliwic Zygmunta Frankiewicza do innego pomysłu niż jego własny jest niezwykle trudne. Z drugiej przepisy prawa powodowały, że formuła związku komunalnego gwarantowała prezydentom miast decydujący wpływ na jego funkcjonowanie. W przypadku stowarzyszenia miast musieliby podzielić się władzą z Radami Miejskimi. Dodatkowo w 2006 r. atmosfera zbliżających się wyborów samorządowych powodowała, że wszyscy chcieli zaliczyć polityczny sukces – teraz zrobimy związek, a potem jakoś to będzie. Ważna była też presja mediów. Niektórzy dziennikarze już kreśli wizje jednego wielkiego miasta. GZM miał być do tego pierwszym krokiem. Nawiasem wizja ta, moim zdaniem, była kompletnym nieporozumieniem i dowodem braku rozsądku.
GZM rozpoczął efektywne funkcjonowanie już beze mnie. Po wyborach samorządowych w 2006 r. przestałem być przewodniczącym Rady Miejskiej i jego działanie obserwowałem, jako opozycyjny bytomski radny. Niestety GZM spełnił moje obawy. W gruncie rzeczy od 2007 r. trwa w związku poszukiwanie sensu istnienia, a więc zadań, którymi mógłby się zajmować. Na dokładkę po wyborach samorządowych w roku 2010 GZM stał się ofiarą łopatologicznego praktykowania polityki. Śląscy działacze Platformy Obywatelskiej zorganizowali polityczną spółdzielnię i przejęli w nim władzę. To dobiło związek, gdyż samorządowa struktura łącząca samodzielne miasta musi działać w oparciu o porozumienie i kompromis a nie personalną konfrontację i wymuszanie posłuszeństwa.
W sumie, zatem niewłaściwie dobrana formuła organizacyjna, a później bezsensowne politykierstwo spowodowały, że wydano całkiem spore publiczne pieniądze i w zamian nic właściwie nie osiągnięto. Nie przybliżono nas w żaden namacalny sposób do nowych wspólnych struktur aglomeracyjnych, a to, co zostało zrobione mogło z powodzeniem być wykonane za pośrednictwem konwentu prezydentów miast aglomeracji oraz KZK GOP, przy znacznie mniejszych kosztach. A nie mówiłem?