Drzazga w d…. czyli rocznica w Bytomiu

27 maja minęło 30 lat od pierwszych demokratycznych wyborów samorządowych w III RP. Jak Polska długa i szeroka obchodzono rocznicę na sposób, jaki dyktowały ograniczenia epidemiologiczne. Wspominano minione 30 lat. Tylko w Bytomiu z tą rocznicą jest problem.

W naszym mieście wspomnienia minionego czasu, niezbędne przy takiej okazji, odbywają się według dziwnego schematu. Można odnieść wrażenie, że w Bytomiu samorządność była na samym początku potem była czarna dziura i nagle objawiła się teraźniejszość. Dlaczego magicy od bytomskiej pamięci historycznej tak do tego podchodzą? Pewnie trochę z niewiedzy, ale przede wszystkim, dlatego bo w Bytomiu polityka historyczna stała się sposobem na leczenie kompleksów.

Próbuje się, zatem w Bytomiu przeszłość samorządu przedstawić w jakiś dziwaczny sposób. W tej narracji pierwsza kadencja była dawno i można ją wpisać w heroiczne czasy obalania komuny. Potem zaczynają się magikom od bytomskiej historii schody. Najpierw od roku 1994 mamy dwanaście lat dominacji lewicy na bytomskiej scenie samorządowej. Ten okres bardzo niektórym uwiera, ponieważ z tych dwunastu osiem lat prezydentury Krzysztofa Wójcika to okres jak na bytomskie standardy wyjątkowo stabilny politycznie. Na dokładkę to wtedy bytomskie władze potrafiły wprowadzić miasto na pozycję wojewódzkiego lidera w pozyskiwaniu funduszy europejskich a i budżet był stabilny, bez zadłużenia. To wszytko mimo tego, że na czele ówczesnej bytomskiej „totalnej” opozycji stał były prezydent miasta Janusz Paczocha, który był pionierem metod walki politycznej, jakie twórczo i na masową skalę rozwiną w późniejszych latach Antoni Macierewicz. Żeby to wszystko można było jeszcze zwalić na przypadkowy pojedynczy wybór albo na komunistyczną dyktaturę, ale nie. Bytomianie wybierali taką władzę trzy razy podrząd, co potem już się nikomu w Bytomiu nie udało. Taka, zatem drzazga tkwi w d…. bytomskim magikom od historii.

Wydawałoby się, że potem, gdy władzę w Bytomiu zdobyła „jedynie słuszna” prawica samorządowa magicy od historii powinni odetchnąć z ulgą. Nic podobnego. Co prawda od 2006 r. mamy czas prezydenta Piotra Koja, który pozornie miał same zalety: miał „słuszne” prawicowe poglądy, był członkiem Platformy Obywatelskiej a nawet miał teczkę kombatancką w IPN-ie. Niestety bez sensu zadłużył miasto i co najważniejsze po sześciu latach został odwołany w referendum. W sumie raczej wstyd. Potem przyszedł czas na wykreowanego przez Prawo i Sprawiedliwość prezydenta Damiana Bartylę. Mimo wielkich nadziei okazało się, że jest tylko gorzej. Do długów doszedł chaos i ordynarna prywata otoczenia Bartyli. A co ważne dla kontekstu swoją prezydenturę Bartyla kończył w 2018 r. w ostrym sporze i z PO, któremu odebrał władzę w referendum i z PiS-em, z którym nie chciał dzielić się fruktami władzy. W sumie przegrał wybory może nie miażdżąco, ale w atmosferze skandalu. Czyli znowu wstyd.

Zatem z 30 lat historii bytomskiego samorządu magikom od bytomskiej historii 24 lata wpadają do czarnej dziury. Efekty bywają komiczne. Na stronie internetowej miasta 30 lat historii bytomskiego samorządu opisują jedynie zdjęcia z pierwszej kadencji. W „Życiu Bytomskim” podsumowaniem 30 lat samorządności jest wywiad z Januszem Paczochą, z którego wylewa się jedynie gorycz z powodu nieudanej politycznej kariery.

Przez 30 lat bytomski samorząd działał czasami lepiej, czasami gorzej, ale bilans wydaje się pozytywny. Przez 30 lat wybierano prezydentów miasta i radnych w demokratycznych wyborach. Wszyscy oni mają swoje miejsce w historii i nie można odmawiać im dobrej woli. Rafał Trzaskowski w swojej kampanii wyborczej całkiem słusznie mówi o potrzebie odbudowania wspólnoty. My w Bytomiu, w naszej lokalnej przestrzeni też tego potrzebujemy. Możemy zacząć od prostowania działań magików od lokalnej historii.

Comments are closed.