Jam nie z soli ani z roli jeno z tego, co mnie boli

Zacytowana w tytule maksyma życiowa przypisywana bohaterowi walki ze szwedzkim najazdem w XVII w. Stefanowi Czarnieckiemu, świetnie pasuje do opisu kariery prezydenta-elekta Stanów Zjednoczonych Josepha Robinett’a Bidena jr. Obaj Panowie – Biden i Czarniecki – zawdzięczali sukces swoim zdolnościom i uporczywej pracy, nie możnym protektorom i rodzinnej fortunie. Życie ich także nie oszczędzało, a największe zaszczyty osiągnęli już w wieku mocno dojrzałym.

Joe Biden wygrał wybory prezydenckie bezdyskusyjnie i uczciwie. Warto to podkreślić wężykiem, bo zdaniem Donalda Trumpa tylko głos oddany na dotychczasowego lokatora Białego Domu jest legalny. Pod tym względem populiści są bardzo przewidywalni. Dla nich wybory są uczciwe, jeśli je wygrywają. Wszystkim, którzy podkreślają, iż Trump dostał o 10 milionów głosów więcej niż cztery lata temu przypominam, że Biden dostał o 13 milionów głosów więcej niż Hilary Clinton w 2016 r. Odzyskał dla demokratów Wisconsin, Michigan i Pennsylwanię, a jako bonus dorzucił zwycięstwa w Arizonie i Georgii. Wygrał mimo tego, że archaiczny, ostatecznie ukształtowany na początku XIX wieku, amerykański system wyboru prezydenta faworyzował Trumpa.

Partia Demokratyczna wybierając Joe Bidena kandydatem na Prezydenta USA trafiła w dziesiątkę. Z jednej strony zaakceptował go progresywny elektorat z Nowego Jorku czy Kalifornii, a z drugiej odzyskał poparcie umiarkowanych wyborców z Michigan czy Pensylwanii, dla których, cztery lata wcześniej, kandydatura Hilary Clinton była zbyt rewolucyjna. Czołowy polski trumpolog prof. Zbigniew Lewicki twierdzi, że Biden wygrał tylko, dlatego iż jego kontrkandydatem był Trump. Być może, ale gdyby z jakiegoś powodu Trump nie wystartował to Biden najprawdopodobniej dalej korzystałby z uroków wiceprezydenckiej emerytury a nie walczyłby o duszę Ameryki. Biden był kandydatem na trudne czasy. Pokonał Trumpa. Jak widać, słychać i czuć, mocno to Trumpa zabolało.

Biden mi zaimponował. Udowodnił, że doświadczenie, rozsadek i cierpliwość też mogą zwyciężać. A przecież żyjemy w czasach terroru źle pojmowanej młodości. „Młody” polityk dzień zaczyna od wizyty na siłowni, po przebiegnięciu półmaratonu. W międzyczasie robi sobie 100 fotek z udziału w rozmaitych manifestacjach „za” lub „przeciw” i umieszcza je na swoim profilu z bombastycznymi komentarzami. Nie odpuści żadnej okazji, aby z uśmiechem na ustach zmieszać kogoś z błotem i jak ognia unika odpowiedzialności za swoje czyny. Takich właśnie polityków w dzisiejszych czasach wybieramy do rządzenia, a potem dziwimy się, iż ważne funkcje publicznie pełnią matołki. Joe Biden jest inny. Jest staroświecko odpowiedzialny.

Przed Joe Bidenem niezwykle trudne zadanie. Przez ostatnie cztery lata Donald Trump wykopał rów, który podzielił społeczeństwo amerykańskie. Biden posiadł jednak niezwykle potrzebną w takiej pracy umiejętność – potrafi zawierać kompromisy. Wie, kiedy trzeba cofnąć się o półkroku, a kiedy uderzyć pięścią w stół.

A teraz pora na morał. Jaka nauka wynika ze zwycięstwa Bidena nad Trumpem? Otóż Joe Biden wygrał, bo większość Amerykanów chce prezydenta, który przywróci normalność w Białym Domu i w sposób godny będzie pełnił funkcję prezydenta USA, oczekuje ewolucji, a nie rewolucji. Dlatego w roku 2020 Biden pokonał Trumpa. Ten morał warto sobie wypisać na czerpanym papierze i oprawić w ramki. Także w Polsce.

Comments are closed.