Kto widział Yeti?

Jeśli liczysz, że mój tekst o przyszłości lewicy w Polsce wleje w twoje serce powiew optymizmu daruj sobie czytanie. Ale jeśli chcesz wiedzieć, co ma wspólnego Yeti z lewicą czytaj dalej.

Obiecałem sobie, iż po wyborach prezydenckich podsumuję projekt pt. „dr Magdalena Ogórek”. Zwłaszcza, że to wyjątkowo wdzięczny temat do ironicznego i sarkastycznego czytadła, ale czy jest sens jeszcze się nad tym znęcać? Jedno jest pewne – był to pomysł jak przebomblować wybory prezydenckie z kandydatką, która nie naruszy wewnętrznej równowagi w SLD. Świadomie poświęcono okazję wystawienia kandydatki lub kandydata, który mógłby dać lewicy nową energię. Teraz słychać z SLD pohukiwania, że katastrofa projektu „Ogórek” to wina zmasowanych ataków niechętnych dziennikarzy. Cóż, może nie trzeba było się podkładać?

Co dalej? Co będzie podczas jesiennych wyborów parlamentarnych? Jak napisałem wyżej jestem pesymistą. Ubocznym skutkiem dwuprocentowego wyniku Magdaleny Ogórek jest wprowadzenie do świadomości potencjalnych wyborców lewicy obawy, iż głos oddany na SLD czy też inną listę lewicową może być głosem zmarnowanym, bo lewica jesienią nie przekroczy bariery 5 % głosów. Wielu Polaków o lewicowych przekonaniach będzie się poważnie zastanawiać jak zagłosować. Zwycięstwo Andrzeja Dudy spowoduje jeszcze większą niż dotychczas konsolidację głosów wokół PiS i PO. Plotki o ostatecznym upadku PO są nieco przesadzone. Konsolidacja głosów nie jest raczej zagrożeniem dla koleżeńsko-rodzinnego wyniku wyborczego PSL. Natomiast ugrupowanie Pawła Kukiza jest jeszcze na tyle mgławicowe, że na jesień może się okazać, iż plotki o jego wielkim sukcesie parlamentarnym są również nieco przesadzone. A lewica ma duże szanse zostać zmiażdżona między PO i PiS-em, chyba, że ….

Nadzieją na przetrwanie lewicy w polskim parlamencie jest wspólna lista lewicowa, łącząca wszystkich, zaczynając od Leszka Millera poprzez Ryszarda Kalisza, Wojciecha Olejniczaka i Barbarę Nowacką a kończąc na Magdalenie Środzie i Anie Grodzkiej. Marzenie ściętej głowy? Niekoniecznie. Takiemu projektowi udzieliłoby poparcia całkiem jeszcze spore grono centrolewicowych prezydentów miast i burmistrzów. Tyle, że dominującym pomysłem na zjednoczenie na lewicy jest jednoczenie poprzez wykluczenie. Powszechnie mówi się o wspólnej liście, ale w drugim zdaniu wymienia się listę tych, z którymi nie należy się jednoczyć. Leszek Miller i jego otoczenie, które zdaje się nie zauważać klęski projektu „Ogórek”, niechętnie ustąpi miejsca na listach wyborczych. Grzegorz Napieralski i Andrzej Rozenek najchętniej z jednoczenia wykluczyliby Leszka Millera. Dalej profesorskie grono z ruchu WiR też chce jednoczyć, ale najlepiej po klęsce wyborczej, która wykluczy lewicę z parlamentu. I na koniec jeszcze aktywiści z nowej partii Razem, którzy rozpoczęliby konsolidację od ukarania Leszka Millera za „kolaborację” z USA a Ryszardowi Kaliszowi bohatersko mówią: spadaj. Do tego kompletnie idiotyczny podział na starych i młodych, a gdzie miejsce dla takich jak ja – w średnim wieku? Aż szkoda pisać.

Załóżmy jednak przez moment, że się udało i na jesień na wspólnej liście zjednoczyli się wszyscy, no prawie wszyscy. Ale wtedy pojawia kolejny problem – co ze wspólnym lewicowym programem, zwanym dzisiaj nowomodnie przekazem? Pomijam już chaos programowy, ale ten akurat dotkną wszystkie polskie formacje polityczne, którym specjaliści od marketingu politycznego i PR-u wmówili, że program wyborczy jest niepotrzebnym obciążeniem. Na lewicy problemem jest to, że szczególnie młodsze pokolenie lewicowych działaczy świeci światłem odbitym od głównych formacji politycznych i tabloidalnych mediów, powtarza frazesy nie tworząc żadnej nowej jakości programowej. Na dokładkę mam wrażenie, że cześć tego towarzystwa mentalnie jest już w Prawie i Sprawiedliwości.

Wszystko to układa się w ponury obraz. Jedność na lewicy jest bardzo potrzebna, ale jest z nią jak z Yeti. Wszyscy o Yeti mówią, ale nikt go widział.

Comments are closed.