Lament nad brakiem sukcesów
Od kilku tygodni czytam lamenty nad brakiem sukcesów władz Bytomia w pozyskiwaniu funduszy europejskich. Lamentują bytomskie władze wspomagane przez zaprzyjaźnionych dziennikarzy.
Bytom nie załapał się na fundusze europejskie na budowę Bytomskiej Centralnej Trasy Północ-Południe. Zarząd Województwa nie uwzględnił tego projektu i jest powód do lamentu. A przecież – zawodzą lamentujący – minister rozwoju regionalnego Elżbieta Bieńkowska obiecała, że Bytom będzie kochała bez pamięci. No tak, ale – tutaj lament przechodzi we wściekłość porzuconego kochanka – obiecała poprzedniemu prezydentowi Bytomia, który był z Platformy Obywatelskiej, a nowy prezydent miasta obalił tego poprzedniego. Na dodatek wszyscy wiedzą, iż jest blisko zakolegowany z Prawem i Sprawiedliwością. Wniosek – spisek na najwyższych szczeblach władzy odebrał naszemu miastu fundusze europejskie. Teraz wystarczy polamentować i o sprawie można zapomnieć.
Największe sukcesy w pozyskiwaniu funduszy europejskich Bytom odnosił w latach 1998-2006, w okresie, gdy decydujący wpływ na zarządzanie miastem miała ekipa Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Było tego na tyle dużo, że przy ognisku sukcesów przez pierwsze cztery lata (2006-2010) swoich rządów w Bytomiu grzała się ekipa PO. W bytomskich władzach samorządowych w latach 1998-2006 byłem numerem dwa, coś, zatem o trudzie skutecznego aplikowania o fundusze europejskie wiem. A przypominam, że potrafiliśmy pozyskiwać europejską kasę dla Bytomia i wtedy, gdy SLD rządziło w Polsce i wtedy, gdy było w opozycji. I to mimo tego, że przez ten cały czas nie było SLD-owskiego parlamentarzysty z Bytomia. Gdy więc dzisiaj słyszę lament dochodzący z ekipy prezydenta Damiana Bartyli, zwyczajnie bierze mnie złość. Podzielę się, więc bezpłatnie garścią moich doświadczeń europejskich.
Po pierwsze – Polska jest nadal krajem, w którym ważne jest klamkowanie. Nawet najlepiej sporządzany wniosek wymaga wsparcia. Ale trzeba wiedzieć, którego gabinetu klamkę trzeba nacisnąć. Tej wiedzy nie można zdobyć na wyjazdowym szkoleniu. Trzeba ją zdobyć samodzielnie – metodą prób i błędów. Czasami, bowiem okazuje się, że niekoniecznie trzeba uścisnąć dłoń wicepremiera, a wystarczy odwiedzić starszego referenta. Ta wiedza jest niezwykle cenna, bo coraz częściej można natknąć się na naciągaczy, którzy obiecują, iż potrafią załatwić gwiazdkę z nieba. W zamian chcą tylko ciepłej posadki umożliwiającej dostęp do publicznej kasy.
Muszę nieskromnie przyznać, że minione klamkowanie w interesie Bytomia przyniosło mi wiele satysfakcji. Było zwykle skuteczne, a i pozwoliło poznać wielu wartościowych ludzi, którzy bezinteresownie pomagali naszemu miastu. Ale żeby doszło do klamkowania trzeba najpierw wiedzieć, po co Bytomiowi fundusze europejskie.
I tu dochodzimy do drugiego problemu (prawdopodobnie znacznie ważniejszego) – dlaczego chcemy realizować w Bytomiu jakiś projekt europejski. Zbyt często jest tak (nie tylko w Bytomiu), że europejskie pieniądze są traktowane jak wytrych do politycznego sukcesu i nikt się nie zastanawia, po co akurat mamy je wydawać na cel opisany we wniosku.
Nie wystarczy napisać wniosek, pomysł musi wynikać z koncepcji rozwoju miasta. Byłoby także dobrze, aby koncepcja rozwoju była przyjazna mieszkańcom. Jednym zdaniem prezydent miasta musi wiedzieć, po co i dlaczego aplikujemy do Brukseli. Odpowiedzi na te pytania znał prezydent Bytomia Krzysztof Wójcik. Niestety, od kiedy w 2006 r. opuścił to stanowisko jego następcy nie potrafią udzielić odpowiedzi na te proste pytania. Dziś w Bytomiu europejskie fundusze są potrzebne, tylko po to, aby coś się działo. A co to już nieważne. Jak powiedział horodniczy w „Rewizorze” Gogola, aby pokazać, że coś się w mieście dzieje trzeba miasto rozkopać.
Zamiast więc lamentować czas, aby rządzący Bytomiem wzięli się do roboty. Bytom nie ma już czasu na kolejnych specjalistów od dobrego wrażenia.