Lokalna łamigłówka w Rudzie Śląskiej
Już za kilka dni odbędą się przedterminowe wybory prezydenta miasta w Rudzie Śląskiej. Nie będę analizować szans kandydatów na to stanowisko. Zwróciłem za to uwagę na tekst zamieszczony w „Gazecie Wyborczej”. Autora, red. Przemysława Jedleckiego, zmartwił fakt, iż w Rudzie Śląskiej nie stało się to, co w Rzeszowie. Czyli nie ma tam wspólnego kandydata opozycji na prezydenta miasta, który symbolicznie zjednoczyłby wszystkich przeciw kandydatowi Prawa i Sprawiedliwości. Co prawda partie parlamentarnej opozycji swoich kandydatów nie wystawiły, ale za to z grona współpracowników zmarłej niedawno prezydent Grażyny Dziedzic startuje na najważniejszy miejski urząd dwóch jej byłych zastępców. Na dokładkę trudno dokładnie określić, kogo parlamentarna opozycja popiera. Ale wiadomo, kogo popiera prezes Jarosław Kaczyński. Nadprezes popiera kandydata PiS-u, który oficjalnie nie jest kandydatem PiS-u, chociaż jest parlamentarzystą PiS-u. Taka rudzka łamigłówka.
Spróbuję, zatem opowiedzieć na pytanie, dlaczego w Rudzie Śląskiej nie udało się, to, co udało się w Rzeszowie? Wszyscy ubolewający nad brakiem wspólnego kandydata opozycji w Rudzie Śląskiej zapomnieli, iż każde lokalne środowisko ma swoją lokalną łamigłówkę. Elementy, które pasują do siebie w Rzeszowie nie muszą pasować w Rudzie Śląskiej.
Zmarły niedawno długoletni prezydent Rzeszowa Tadeusz Ferenc był świetnym gospodarzem. Wiedział, że bez pracującej razem z nim ekipy nie da się osiągnąć sukcesu. Dbał nie tylko o zwycięstwo w elekcji prezydenta miasta, ale także o większość w Radzie Miasta. Osiągnął to dzięki porozumieniu rzeszowskiej Platformy Obywatelskiej z lewicą zgromadzoną w prezydenckim stowarzyszeniu Rozwój Rzeszowa. Inna sprawa, że poparcie udzielone kandydatowi Solidarnej Polski na prezydenta Rzeszowa świadczy, iż Tadeusz Ferenc nieco swoją ekipę lekceważył. Pewnie, zatem nieco się zdziwił, gdy okazało się, że trwałość wspierającej go ekipy okazała się silniejsza niż sobie wyobrażał. To właśnie ci ludzie przekonali krajowych liderów opozycji, aby porzucili różne dziwne pomysły i poparli kandydaturę tubylca – Konrada Fijołka. Niestety w Rudzie Śląskiej takiej ekipy zdaje się nie było. Nie udało się prezydent Dziedzic zbudować dominującej większości w Radzie Miasta. Nie było także solidarnej i wewnętrznie spójnej prezydenckiej ekipy. Rozbiegła się ona natychmiast, gdy Grażyna Dziedzic odeszła. Być może u źródła tej porażki był personalny konflikt, który wyniósł ją do prezydentury w 2010 r.? Być może ekipa Grażyny Dziedzic była zbudowana wyłącznie na jej autorytecie i gdy jego zabrakło skończyło się wewnętrzne spoiwo? Tego nie rozstrzygnę. Jedno jest za to pewne – nie da się zadekretować jedności z zewnątrz. To w Rudzie Śląskiej muszą jej chcieć. Jak widać nie chcą. I o to potknęli się nie tylko politycy opozycji, ale także samorządowcy ze stowarzyszenia Tak dla Polski. Ciekawe zresztą jak szybko o lokalności zapomnieli samorządowcy, gdy tylko zaczęli patrzeć na rzeczywistość z ogólnopolskiego lotu ptaka. Za to nie popierając oficjalnie żadnego rudzkiego kandydata szef PO Donald Tusk wykazał się godną podziwu ostrożnością.
Oczywiście lokalna łamigłówka poddaje się też pewnej standaryzacji. Można założyć, że np. w mieście wielkości Rudy Śląskiej kandydat PiS-u wejdzie do drugiej tury, ale na zwycięstwo nie ma szans. Z drugiej strony ta prognoza, choć wielce prawdopodobna, jednak nie musi się sprawdzić, bo to przecież rudzka łamigłówka. Ale spokojnie, już niedługo mieszkańcy Rudy Śląskiej rozwiążą ją przy urnach wyborczych. Pozostaje mieć nadzieję, że posłużą się wtedy zdrowym rozsądkiem.