Pełzająca operetka

Dzisiaj cała Polska żyła „trotylem w Tu-154M”, a mnie wyrwano rano ząb. Po ekstrakcji spędziłem cały dzień w domu z uczuciem jakby mi ktoś przywalił w czaszkę patelnią. Miałem, zatem wątpliwą okazję oglądać minuta po minucie kolejne odsłony „trotylu w Tu-154M”.

Zaczęło się od sensacyjnego artykułu w „Rzeczpospolitej” – we wraku prezydenckiego Tu-154M znaleziono ślady materiałów wybuchowych. Potem zaczął się rozwijać scenariusz czegoś, co pierwotnie nazwałem, na swój użytek, pełzającym zamachem stanu. Wszystkie media elektronicznie powtarzały sensacje „Rzeczpospolitej”, jako fakt już niemalże pewny. Głos rozsądku eksperta lotniczego red. Tomasza Hypkiego, autor tekstu red. Cezary Gmyz nazywał insynuacjami, szyderczo się uśmiechając. Dalej mieliśmy seans nienawiści na posiedzeniu zespołu Antoniego Macierewicza. Padły słowa o mafii w komisji Jerzego Millera i o pachołkach Putina w polskim rządzie. Jarosław Kaczyński był już pewien, że w Smoleńsku doszło do zbrodni i zażądał dymisji rządu Donalda Tuska. Ciekawe, że w tym wspierał go Janusz Palikot. Scenariusz pełzającego zamachu stanu osiągnął pierwszą kulminację. W Caracas albo Mińsku Chaves albo Łukaszenko już wyprowadziliby na ulice czołgi, a przynajmniej transportery opancerzone. W Warszawie red. Bronisław Wildstein wezwał Polaków do wyjścia na ulice. Drugą kulminacją miała być zapewne dymisja Donalda Tuska i jego aresztowanie przed kamerami.

Zamiast drugiej kulminacji odbyła się jednak konferencja prasowa prokuratora wojskowego płk Ireneusza Szeląga. Zdecydowanie zaprzeczył doniesieniom o ładunkach wybuchowych. Płk Szeląg stwierdził, że nie ma żadnych takich ekspertyz. Jarosław Kaczyński rozczarowany tym, że płk Szeląg zamiast plątać się w oświadczeniach stanowczo zaprzeczył publikacji „Rzeczpospolitej”, pojechał do prokuratora Seremeta i powiedział mu, co o tym wszystkim myśli. A przecież Andrzej Seremet miał taką okazję wziąć udział w pełzającym zamachu stanu!

W następnej odsłonie milczący od rana premier Donald Tusk, z nieukrywaną satysfakcją, zmiażdżył Jarosława Kaczyńskiego. Miał powody do radości – pełzający zamach stanu zamienił się w pełzającą operetkę, a cała wielotygodniowa pracy PiS nad pozytywną alternatywą dla rządów PO wzięła w łeb.

W między czasie „Rzeczpospolita” wydała oświadczenie, że się pomyliła i przeprasza. Potem je skorygowała – co prawda się pomyliła, ale nie przeprasza. Wygląda to tak jakby dziennik, który mało, co nie doprowadził do dymisji rządu, po wszystkim stwierdził, że to był prima aprilis.

Podsumować ten dzień można jednym cytatem z Witolda Gombrowicza – a teraz koniec i bomba, a kto słuchał ten trąba. Niestety to pewnie jeszcze nie koniec.

Comments are closed.