Święte krowy

Afera Mariana Banasia skłoniła mnie do zastanowienia się nad problemem „świętych krów” i to nie w Indiach a w Polsce. Jest w naszym kraju kategoria osób, która bezczelnie łamie prawo, postępuje nieetycznie i kłamie, pełniąc funkcje publiczne. Oczywiście różnią się skalą i rodzajem tych przewinień. Niektórzy „tylko” kłamią i oszukują a inni po prostu kradną. Bardzo często wyciągniecie wobec nich należnych konsekwencji jest niemożliwe a czasem swoją działalność prowadzą przy aplauzie części społeczeństwa. Jest jedno, co zwykle łączy te historie. Ich sprawcami są ludzie o prawicowych poglądach, którzy przy każdej nadążającej się okazji podkreślają swój „genetyczny patriotyzm”. Uważają się za drugie lub trzecie „pokolenie AK”. Snują opowieści jak dzielnie „walczyli” z komuną, nawet wtedy, gdy ich wiek całkowicie taką narrację eliminuje. Takim za młodym „bojownikom” walki z komuną, zdarza się, że generała Jaruzelskiego zastępuje prezydent Kwaśniewski lub premier Tusk. Absurd tych opowieści i uwłaczanie pamięci tych, którzy rzeczywiście walczyli o wolną Polskę jakoś im nie przeszkadza. Całość w ich przekonaniu daje im prawo do wynoszenia rodowych sreber z polskiego, narodowego kredensu.

Proceder traktowania ulgowo prawicowych „świętych krów” nie jest czymś nowym. To wieloletnia praktyka, która jest jednym z fundamentów władzy sprawowanej obecnie przez Jarosława Kaczyńskiego. Prapoczątkiem tego procederu była sławna teza o tym, że Sojuszowi Lewicy Demokratycznej wolno mniej. To wtedy nauczono polityków szeroko pojętej polskiej prawicy, iż im wolno więcej. Na początku opowieści o „genetycznym patriotyzmie” zastępowały tylko brak kompetencji, z biegiem lat zaczęły też dawać legitymację do działań nieetycznych a czasem i bezprawnych. Dopiero ostatnie cztery lata rządów Prawa i Sprawiedliwości spowodowały, iż wielu dziennikarzy zauważyło zjawisko prawicowych „świętych krów”.

Na marginesie warto przypomnieć, iż przy okazji atmosfery przyzwolenia dla prawicowych „świętych krów” złamano a przynajmniej próbowano złamać kariery wielu uczciwym ludziom lewicy sprawujących funkcje publiczne. Zaczynając od poszukiwania domu Aleksandra Kwaśniewskiego w Kazimierzu i intrygi, która wyeliminowała Włodzimierza Cimoszewicza z wyborów prezydenckich poprzez wielu lewicowych prezydentów miast, którzy przez lata musieli się mierzyć z procesami sądowymi, które skończyły się dla nich uniewinnieniem, jak np. Michał Czarski z Sosnowca, Marian Tarabuła z Jaworzna czy Jerzy Mazurek ze Słupska a kończąc na Tadeuszu Jędrzejczaku byłym prezydencie Gorzowa Wielkopolskiego, który zanim doczekał się uniewinnienia spędził trzy miesiące w areszcie. Oczywiście i na lewicy bywali ludzie, którzy sprzeniewierzyli się służbie publicznej, ale ich liczba nie była większa niż na prawicy.

Afera Mariana Banasia jest, zatem spektakularnym efektem wieloletniego tolerowania prawicowych „świętych krów”. Ale przecież jest takich spraw znacznie więcej. Dla przykładu: sprawa Antoniego Macierewicza, specjalisty od rozwalania polskiej armii i religii smoleńskiej, historia ministra spraw wewnętrznych i administracji Mariusza Kamińskiego skazanego za nadużywanie władzy, „uratowanego” przez prezydenckie ułaskawienie czy zamieciony cichaczem pod dywan proces korupcyjny prezesa Orlenu Daniela Obajtka. O różnych drobniejszym sprawach już nie wspomnę.

Muszę uczciwie przyznać, że w ostatnich latach przebili się ze swoją narracją dziennikarze, którzy odważnie wzięli się za rozliczanie prawicowych „świętych krów”. Szkody, które Polska poniosła w życiu publicznym na skutek funkcjonowania tego procederu są jednak już nie odrobienia. Niestety nie zanosi się także, aby państwo polskie potrafiło dokonać rozrachunku z tym ludźmi.

Comments are closed.