Straszny dziadyga!
Chciałem napisać tekst o Donaldzie Trumpie zaraz po zaprzysiężeniu, ale pomyślałem, że warto mu dać trochę czasu, aby się rozkręcił. Minęły trzy tygodnie i zwłoka okazała się dobrym pomysłem. W pewnym sensie mogę uznać, że Trump mnie nie zawiódł. Moja babcia mawiała o takich ludziach, iż mają fiksum-dyrdum.
Jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że nie pełnię żadnej ważnej funkcji publicznej i nie liczę na żadne granty z amerykańskich instytucji. Nie muszę, zatem zastanawiać się nad każdym słowem, aby nie urazić kogoś za wielką wodą.
Nowy Donald Trump w roku 2025 jest zupełnie inny niż ten z roku 2017 i nie jest to zmiana na lepsze. Wszystkim, którzy mieli nadzieję, iż to, co wygadywał w kampanii wyborczej to było tylko takie gadanie albo są przekonani, że to tylko agresywna biznesowa taktyka i zaraz będą rzeczowe negocjacje, mówię: Porzućcie wszelką nadzieję! Donald Trump to nie sprytny polityk o biznesowym doświadczeniu. To „Straszny dziadyga”, który definitywnie stracił kontakt z rzeczywistością. Do tego otoczony jest gronem pochlebców, którzy przytakują każdej najbardziej idiotycznej koncepcji. Mówią mu – Donald jesteś genialny i nieomylny – a on łyka to bez popitki. Wśród pochlebców są, jak zawsze karierowicze i oportuniści, ale są też niezwykle groźni fanatycy, którzy poczuli zapach krwi. Oni wiedzą, że mają teraz krótkie okienko, w którym będą mogli spróbować przekształcić USA w coś na kształt Rosji skrzyżowanej z Chinami. Jedynym normalnie myślącym w tym gronie zdaje się być nowy sekretarz stanu Marco Rubio i głęboko mu współczuję, w jakiej znalazł się ekipie. Cóż, sam tego chciał. Okienko jest krótkie, bo już w styczniu 2027 może zmienić się skład amerykańskiego Kongresu i nie będzie tak łatwo. W końcu, bowiem większość wyborców Partii Republikańskiej głosowało na jej kandydatów, bo Donald Trump obiecał im, że uczyni życie lepszym i łatwiejszym, a dostali w pakiecie ekipę „Strasznego dziadygi”.
Realizując swoją natchnioną ofensywę prezydent Trump najwyraźniej zachwycił się metodami Władimira Putina. Pamiętacie jak Putin gdzieś na dalekiej Syberii, przed kamerami, nakazał podwyższyć pensje pracownikom pewnej fabryki? Mam wrażenie, iż „Straszny dziadyga” postanowił go naśladować. Tylko, że jak mawiali nasi przodkowie – Gdzie Rzym, a gdzie Krym? Ale tego Donald Trump nie wie i maszynowo wydaje kolejne dekrety. Zarządza powszechną szczęśliwość. Wysyła imigrantów do bazy w Guantanamo. Zamiast resortu edukacji instaluje Biuro ds. Wiary w Białym Domu. Zapowiada przekształcenie Kanady w 51 stan. Snuje wizję wysiedlenia dwóch milinów Palestyńczyków ze Strefy Gazy. Chociaż w tej sprawie trzeba było wydać specjalną instrukcję obsługi do wypowiedzi prezydenta Trumpa. Toleruje działania Elona Muska, który z zaskakującym entuzjazmem piłuje gałąź, na której opiera się państwo, przy okazji likwidując amerykańskie przywództwo na świecie. I tak dalej i dalej.
Zachwyceni fanatyczni zwolennicy mdleją z rozkoszy i snują opowieści o nieprawdopodobnych sukcesach. Litości!!! Donald Trump zapowiedział 25 % cła dla Kanady i Meksyku, poczym je zawiesił, komunikując kapitulację wobec swoich żądań. Litości ponownie!!! Premier Kanady Justin Trudeau obiecał, że zakupi nowe helikoptery dla kanadyjskiej Straży Granicznej, resztę rzekomych ustępstw już w zeszłym roku uzgodniono z administracją prezydenta Bidena. Prezydent Meksyku Claudia Sheinbaum obiecała wysłać 10 tys. funkcjonariuszy meksykańskiej Gwardii Narodowej na granicę amerykańsko-meksykańską. Już kilka lat temu poprzednik Sheinbaum wysłał taką właśnie grupę na granicę. Tyle, że wtedy nie był to efekt najgłupszej wojny handlowej w historii a grzeczniej prośby prezydenta Bidena. O rzekomych sukcesach na Grenlandii i w Panamie już nie będę wspominał. Wszystko to łączy jeden wspólny, zadziwiający jak na przywódcę demokratycznego kraju, mianownik. Prezydent Trump wykazuje wiele zrozumienia dla różnej maści dyktatorów. Pochyla się z troską nad motywami poczynań Władimira Putina. Natomiast dla sojuszników USA, dla szeroko pojętego światowego obozu krajów demokratycznych ma zasadniczo tylko agresję, arogancję i księżycowe żądania. Amerykanie prawdopodobnie sobie z tym wszystkim poradzą, ale gorzej będzie z resztą świata. Łatwo się demoluje, trudniej się odbudowuje.
A jednak tym, którzy z satysfakcją opowiadają, że zwycięstwo wyborcze Trumpa oznacza koniec dawnego świata chciałbym powiedzieć – raz się wygrywa, raz się przegrywa. Różnica między Donaldem Trumpem a Kamalą Harris nie była oszałamiająca. Jak to kiedyś powiedział Winston Churchill – „Sukces nigdy nie jest ostateczny, porażka nigdy nie jest totalna. Liczy się tylko odwaga i wytrwanie”. I to zdaje się najbardziej wkurza „Strasznego dziadygę”.