Jak sekretarz powiatowy utopił referendum
Jaka piękna katastrofa – powiedziałby Grek Zorba gdyby poznał wynik niedzielnego referendum w Bytomiu. Oczywiście, gdy bliżej przyjrzeć się referendum nie daje się ono sprowadzić do takiego prostego podsumowania, ale w polityce liczy się efekt końcowy. Ten dla zbiorowego inicjatora referendum, czyli bytomskiej Rady Miejskiej jest niewątpliwie porażką.
Przyznanym się szczerze – w sprawie referendum miałem mieszane uczucia. Z jednej strony nie ulega wątpliwości, że Damian Bartyla jest złym i niekompetentnym prezydentem miasta. Miał wielką szansę na dokonanie pozytywnych zmian w Bytomiu i całkowicie ją zmarnował. Z drugiej strony jestem przeciwnikiem nadużywania instytucji referendum. Uważałem też, że prawdopodobieństwo porażki referendum było duże i to wcale nie dlatego iż Bytomianie radośnie popierają prezydenta Bartylę. W sumie okazało się, że moje wątpliwości okazały się uzasadnione.
Dlatego w trakcie kampanii referendalnej nie wypowiadałem się na ten temat na blogu. Nie chciałem działać na korzyść prezydenta miasta, ale też nie mogłem angażować się w przedsięwzięcie, które uważałem za niepotrzebne awanturnictwo. Aczkolwiek w ostatnich tygodniach przed referendum szanse na odwołanie Bartyli wzrosły. Zostały jednak w ostatniej chwili zmarnowane. Jak do tego doszło napiszę na końcu tekstu. Najpierw odpowiem na pytanie – dlaczego było to niepotrzebne awanturnictwo. Z dwóch powodów.
Pierwszy to brak pogody dla odwoławczych referendów. W ostatnich miesiącach miało miejsce nieudane głosowanie w Kielcach. W Krakowie i Sopocie inicjatorzy referendów ponieśli porażkę już na etapie zbierania podpisów. Spadek poparcia dla odwoławczych głosowań to efekt ataków Prawa i Sprawiedliwości na samorządy terytorialne. Większość Polaków, szczególnie tych mieszkających w dużych miastach, nie chce uczestniczyć w nagonce na władze samorządowe. Bytomscy radni nierozważnie wykreowali Damiana Bartylę na „męczennika” sprawy samorządowej, zupełnie zresztą niesłusznie. Ale stało się.
Drugi powód to brak tego, co zaistniało podczas referendum w 2012 r., w którym odwołano poprzedniego prezydenta Bytomia Piotra Koja. Wtedy wielu Bytomian poczuło, iż składając podpis pod wnioskiem o referendum i głosując, ma realny wpływ na sytuację w mieście. W roku 2017 o referendum zdecydowano nie w trakcie rozmów przy zbieraniu podpisów a w poufnych dyskusjach w ratuszowych gabinetach. To był błąd.
Ale jak napisałem wcześniej była jednak szansa na odwołanie prezydenta Bartyli. Wypływające w ostatnich tygodniach dokumenty opisujące liczne afery związane z rządami ekipy Bartyli wskazywały, że referendum może się udać. Te afery mogły przekonać sporą grupę, wahających się. To oni mogli zapewnić brakujące głosy. Zniechęcił ich przewodniczący bytomskiej Rady Miejskiej Mariusz Janas. W wywiadzie dla Radia Piekary, niemalże w ostatniej chwili – 27 listopada 2017 r., przewodniczącemu Janasowi puściły hamulce. Bez oporów, arogancko oświadczył, że władze miejskie PiS-u już postanowiły, kto będzie komisarzem miasta po referendum. Kilkunastu działaczy partii „Dobrej Zmiany” ustaliło, że to on zostanie bytomskim wielkorządcą. Potraktował obywateli Bytomia jak „ciemny lud”, która ma zagłosować i dalej już nie dyskutować. Nie wspomniał o takiej drobnostce jak uchwała Rady Miejskiej, która dopiero po udanym referendum powinna zadecydować czy zgadza się na komisarza do końca kadencji czy też mają być rozpisane przedterminowe wybory. Zapomniał, że wojewoda powinien w takiej sytuacji zastanowić się nad uporządkowaniem sytuacji w Bytomiu a nie traktować prezydenckiego vacatu jak kolejnego łupu dla rządzącej partii. Po prostu zachował się jak przysłowiowy sekretarz powiatowy PZPR-u z czasów Gomułki, bo już za rządów Gierka sekretarze bywali bardziej rozważni. Zakomunikował Bytomianom – idźcie odwołać Bartylę abym ja został komisarzem. Ten wywiad okazał się świetnym prezentem dla Damiana Bartyli, podarowanym mu na ostatniej prostej. Skutki można było obejrzeć w dniu referendum. Przy urnach referendalnych zabrakło tych Bytomian, którzy nie chcieli zamienić niekompetentnego, ale demokratycznie wybranego prezydenta Bartylę na aroganckiego, przyniesionego w teczce komisarza Janasa. Jakoś im się specjalnie nie dziwię.
I po sprawie – Damian Bartyla dalej będzie sprawował funkcję prezydenta Bytomia a Mariusz Janas już do końca życia będzie złośliwie nazywany „komisarzem”.
Powstaje, zatem pytanie – co dalej? Ale to już temat na zupełnie inną opowieść, do której wrócę za parę dni.