Jest się, za co wstydzić?

Kandydatem bytomskiego Sojuszu Lewicy Demokratycznej na Prezydenta Miasta, jest Krzysztof Wójcik. Wójcik był już w Bytomiu prezydentem miasta w latach 1998-2006 i pełnił tę funkcję najdłużej po roku 1990. Reakcje na tę kandydaturę i te pozytywne i te negatywne skłoniły mnie do refleksji nad rządami prezydenta Wójcika. Będzie to refleksja oczywiście niesubiektywna, bo w tym czasie byłem, przez osiem lat, przewodniczącym rady miasta. Przewodniczyłem radzie, w której większość popierała działania prezydenta Wójcika, czyli jak by na to nie patrzeć ponoszę część odpowiedzialności za to, co było dobre i za to, co było złe. Zadałem sobie, więc pytanie czy jest się, za co wstydzić?

Odpowiedź jest prosta – nie mam, za co się wstydzić. Szczególnie, gdy ocenię osiem lat rządów prezydenta Wójcika mając w pamięci sześć lat prezydentury Piotra Koja i dwa lata Damiana Bartyli, czyli oceniając przeszłość osadzę ją w kontekście teraźniejszości.

Nie mam się, czego wstydzić, gdy porównam rządy Krzysztofa Wójcika z czasami Piotra Koja. W 2006 r. Krzysztof Wójcik pozostawił miasto z niewielkim zadłużeniem, które nie było obciążeniem dla budżetu miasta. Dodatkowo Wójcik pozostawił sporo wolnej gotówki, którą w bałaganiarski sposób wydał potem Piotr Koj. Co natomiast zrobił Piotr Koj? Zadłużył miasto ponad to, co nakazywał zdrowy rozsądek i już po trzech latach miejska kasa miała pierwsze problemy z płynnością finansową. Bytom przestał się liczyć, jako poważny gracz w dziedzinie pozyskiwania funduszy europejskich. Wszystkie duże projekty europejskie były dokończeniem planów pozostawionych przez Wójcika, za to, co prawda Piotrowi Kojowi część i chwała, mógł przecież wyrzucić wójcikowe plany do kosza, jak uczynił to z projektem budowy dużej hali widowiskowo-sportowej (w momencie, gdy pojawiła się szansa uzyskania dofinansowania z Brukseli), ale od prezydenta dużego górnośląskiego miasta oczekiwałbym czegoś więcej. Tak na marginesie warto przypomnieć, że kontynuacja planów postawionych przez Wójcika przybierała czasami odcień humorystyczny. Jako radny opozycji Piotr Koj podpisał się pod projektem uchwały blokującej budowę Agory na pl. Kościuszki. Jako prezydent miasta ochoczo chwalił się tą inwestycją.

Nie mam się, czego wstydzić porównując okres rządów Krzysztofa Wójcika z dwoma latami władzy Damiana Bartyli. Pominę fakt bezsporny – prezydent Wójcik w przeciwieństwie do prezydenta Bartyli wie, czym zajmuje się Urząd Miejski i jak wykorzystać wiedzę i kompetencje urzędników. Damian Bartyla przez prawie dwa lata sprawowania urzędu prezydenta Bytomia nie zrobił praktycznie nic, aby uporządkować zdezorganizowane przez Piotra Koja struktury zarządzania miastem. Przede wszystkim zaś Krzysztof Wójcik przez swoje osiem lat nigdy nie podjął działań zmierzających do prywatyzacji miejskich spółek. Co takiego zmieniło się w Bytomiu, iż nagle Damian Bartyla postanowił wyprzedać miejskie wodociągi? Jakie uzasadnienie kryje się za tym, aby oddać w prywatne ręce monopol dostawy wody dla mieszkańców Bytomia? Dlaczego mamy sprywatyzować sieć wodociągowo-kanalizacyjną, w której remont w ciągu ostatnich kilku lat zainwestowano z budżetu miasta i funduszy europejskich wiele milionów złotych? Jak dotychczas ekipa Bartyli nie udzieliła odpowiedzi na te pytania. A przecież już w okresie rządów Wójcika do ratusza zaglądali ci sami lobbyści, którzy namówili Bartylę do prywatyzacji, roztaczając wizje korzyści, w których interes Bytomia był najmniej ważny. Różnica polega m.in. na tym, że nasza ekipa, ekipa Wójcika nie uległa pokusie. Dalej: mimo gromkich zapowiedzi Bytom jest kompletnie nieprzygotowany do absorbcji funduszy europejskich zapowiedzianych przez wicepremier Bieńkowską. I to zarówno pod względem organizacyjnym jak i finansowym. No i wreszcie Krzysztofowi Wójcikowi nigdy przez osiem lat sprawowania władzy nie zdarzyło się zafundować miastu 100 mln zł dziury budżetowej wskutek zawyżenia dochodów miasta o nieistniejące kwoty.

Gdy dzisiaj słucham opinii o naszych rządach, o rządach Krzysztofa Wójcika to często słyszę – fundusze europejskie to OK, rozsądna polityka finansowa to OK, ale tego problemu nie rozwiązano i tamtego też nie. Oczywiście nie wszystko było idealne i nie wszystko się udawało. Ale mam jednak wrażenie, że bytomskie problemy uległy podziałowi na te, które udało się załatwić za prezydentury Krzysztofa Wójcika i te, których nie udało się wtedy rozwiązać. Tylko, dlaczego nasi drodzy następcy w bytomskim ratuszu przez osiem lat nie potrafili załatwić problemów, których myśmy rozwiązać nie zdążyli? Przecież jedni mieli zmienić Bytom a drudzy mieli Bytom obudzić. Nic z problemami bytomskimi nie zrobili i na dokładkę stworzyli nowe, o których przed rokiem 2006 nikt nie słyszał.

Może, zatem wszyscy, którzy zabawiali się w rządzenie Bytomiem po roku 2006 liczą po cichu, że Krzysztof Wójcik wróci i rozwiąże i stare i nowe problemy? Potem znowu będzie można pobredzić coś o postkomunie, wrócić do władzy, wydać na jakieś bzdury nadwyżkę budżetową i coś tam z miejskiego majątku mało korzystnie sprzedać.

One Response to “Jest się, za co wstydzić?”

  1. Oto chodziło. Gratuluje autorowi